Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LIST LI.


Fianarantsoa, 26 lipca 1904.


Niezbyt dawno pisałem do Ojca, a teraz znowu piszę, bo mi trudno nie podzielić się z Ojcem prawdziwie radosną niespodzianką, jaka mnie w tych dniach spotkała. Dobrze mówi przysłowie, że »góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem«. Otóż taka rzecz: byłem porządnie zajęty u siebie, aż tu naraz ktoś mnie woła. Wyglądam oknem i pytam kto i czego chce. Jakaś kobieta woła, żebym do niej wyszedł. Twarz jej była mi coś, coś niby znajoma, ale niby i nieznajoma, więc nie ruszając się z miejsca, mówię jej: mów, co chcesz. Ona mi na to: »Co pytasz, co chcę; chodź tu, to ci powiem«. Cha, trudna rada — pomyślałem sobie — coś w tem musi być; biorę kapelusz i wychodzę. Koło chaty zastałem dwu mężczyzn i tę kobietę. Byli to trędowaci, mieli podróżne węzełki ze sobą i wyglądali bardzo zmarnowani, jakby zdaleka przyszli. Skąd przychodzicie, zapytałem. Jeżeli chcecie być tu przyjęci, musicie pokazać się we Fianarantsoa doktorowi i przynieść mi papier od niego, inaczej przyjąć was nie mogę.
— Tak gadasz — odzywa się przybyła kobieta — jakbyś nas nie znał.