Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był to sam cyklon, bo byłby bez więcej szkody narobił, ale w każdym razie jeden z lepszych wiatrów. Patrząc na uginające się drzewa i odłamywane gałęzie, kilka razy wzbudziłem żal i czekałem chwili, kiedy przyjdzie się emigrować z tego świata, bo porywy wiatru były tak silne, że niewiele brakowało, żeby moja chata była wywrócona, a ja pod nią jak mysz w pułapce zgnieciony. Jeszcze z woli Bożej żyję, o czem świadczy najlepiej obecny list, który pisałem już po skończonej tarapacie. Nie podobała się mi ta burza, bo nie było piorunów. Gdyby przy tym wietrze i nawałnicy porządnie waliły pioruny, to, zdaje mi się, byłoby prawdziwie uroczo. Czy 25 marca odeszła poczta, czy nie, tego nie wiem; to tylko wiem, że dostać się do niej było niemożliwem.
U mnie uwija się przeszło setka czarnych robotników; już mieliśmy zaczynać kopać fundamenta, kiedy nastał ten wicher i przerwał robotę na cały tydzień. Niech Ojciec z łaski swej ogłosi w »Misjach kat.«, że utrzymanie jednego trędowatego kosztuje miesięcznie 10 franków, rocznie 120 fr., a jedno łóżko, t. j. utrzymanie trędowatego po wieczne czasy 4000 franków. Łatwo być może, że niejednemu z czytających »Misje«, dziwnem się wyda ten pośpiech, t. j. że schronisko dopiero zaczyna się budować, a ja już uwiadamiam, ile utrzymanie chorych będzie kosztować. Oto racja, dla której Ojca proszę już teraz o ogłoszenie tego, mianowicie: jeden kanonik z Francji, X. Denjoy, przysłał już 4000 fr. i zakupił jedno łóżko. Podziękowałem za to Matce Najśw., a potem temu księdzu, ale, jak Ojcu wiadomo, moje schronisko sta-