Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciał, tyle tylko, że mokry ten żabi trunek, bo żeby się nią ochłodzić, trzeba koniecznie przed piciem zażyć sporą dawkę imaginacji, a po napiciu się, wmawiać w siebie, że się ochłodziło.
W połowie września był tu przelot szarańczy; niezbyt wiele leciało, ale jednak dość sporo; wielu z moich chorych wyprawiło się zaraz na połów, kiedy słońce zachodzi, to szarańcza osiada i wtedy zbierają Malgasze mnóstwo tego do koszów, lamba i t. p., a potem raczą się tym specjałem gotowanym, suszonym na słońcu, kto może, to smażonym z jaką tłustością, a i tacy nierzadko trafiają się gastronomowie, co ją żywcem jedzą, oderwawszy skrzydła i łapy. Dla moich chorych była to niezła rozrywka, cieszyli się tak, jak nasi konwiktorzy, kiedy pieką kartofle na przechadzce. Jaki smak ma szarańcza, nie wiem, bo nie odważyłem się skosztować; wygląda to dla mnie obrzydliwie, tak samo jak żaba, albo ostryga, których też nigdy nie kosztowałem, choć często słyszałem w kraju, że to uważają za przysmak. Ha, trudno, nie to piękne, co piękne, ale co się komu podoba.
Jak się rzeczy mają z jałmużną, uzbierał Ojciec co dla mnie, czy niekoniecznie? Często przychodzi mi na myśl, że może Matka Najśw. umyślnie nie usuwa przeszkód w zaczęciu budowy, żebym mógł wystawić całe schronisko odrazu, jeżeli grosz potrzebny się zbierze, a nie część tylko, jak mam zamiar zrobić. Jak Bóg da, że schronisko stanie, to będę się starał koniecznie sprawić sobie jaką sikawkę do ognia. Niedawno widziałem, jak jeden dom spalił się w Tananariwie, aż obrzydliwie było patrzeć, dom pali się, a ludzie o ratunku nie myślą,