Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się, że i mnie samemu przyszło na myśl i inni mi tłumaczyli, że niejedno z tych rzeczy, które zamyślam, jest niemożliwem poprostu, ale zaraz przychodziła mi myśl, i to tak wyraźnie, jakby mi kto mówił do ucha: »staryś, a głupi, dlaczego niemożliwe, czy Matka Najśw. nie może wszystko, co tylko zechce?« Ta myśl wciąż mi dodaje odwagi, w niczem nie ustępuję i nie cofam się przed trudnościami, byleby tylko jak najlepiej zabezpieczyć moje czarne pisklęta jak pod względem materjalnym, tak taż pod duchownym, i jakoś to idzie. Prawda, że nieraz twardy mam orzech do zgryzienia, bo twardo idzie wszystko, jak z kamienia to tak, ale, dzięki Matce Najświętszej, idzie.
Zapytywało mnie kilka osób z kraju, czy nie jestem jeszcze trędowaty. Otóż jeszcze nie; jak się zarażę, wtedy zaraz Ojca uwiadomię pierwszego. Powróciwszy z misji bośniackiej, niech mnie Ojciec zaraz uwiadomi o tem, a zarazem proszę znaleźć chwilkę czasu i parę szczególów w tej Ojca pracy napisać. Wie Ojciec, że najzupełniejszą jest prawdą, co mówi przysłowie: »nie to piękne, co piękne, ale co się komu podoba« — de gustibus non disputandum — widziałem to sam teraz niedawno na własne oczy. Zajadał jakiś Malgasz ananasa; pytam go, czy dobry, odpowiada, że bardzo, ale przytem zawzięcie coś szukał w kieszeni; po chwili wyciąga główkę czosnku, obiera i zaczyna jeść razem z ananasem; trudno mi było własnym oczom wierzyć, bo, niech mówi kto co chce, a taki trudno, żeby ananas godził się z czosnkiem. Czy teraz lepszy ten ananas? zapytałem czarnego smakosza; odpowiedział, że niezupełnie dobry, myślał, że bę-