Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łudnia, kiedy już się w kościele wszystko skończyło, wychodzi ten Ojciec, żeby zobaczyć, czy obiad gotów, bo X. Biskup miał wkrótce nadejść. Zbliżając się do mieszkania, widzi kucharza siedzącego na progu kuchennym.
— No co, jesteś już gotów z obiadem? — zapytał Ojciec kucharza.
Na to kucharz:
— Wszystko przygotowałem do gotowania, ale nic nie gotowałem.
— A to czemu? — zapytał go Ojciec.
— Jakże mogłem gotować — odpowiada kucharz — kiedy nie mam drzewa ani kawałka.
Ojciec natychmiast posłał kilku ludzi, którzy dostali trochę gałęzi, trochę trawy do palenia i po jakimś czasie kucharz podaje wreszcie co sfabrykował. Wyobrażam sobie, w jakim zakłopotaniu i humorze musiał być wtenczas ten misjonarz. Ale nie koniec jeszcze. Przy obiedzie pyta się ten Ojciec swego kuchmistrza:
— A gdzież są kury, czemu nie podajesz?
Kucharz:
— Kury w spiżarni.
Zagląda misjonarz do spiżarni i widzi obydwie kury zabite, oskubane i przywieszone u sufitu. Wraca do refektarza i pyta, czemu nie zgotowane. Kucharz z najzimniejszą krwią odpowiada:
— Bo Ojciec kazał, zabić, ale nic nie powiedział, czy mam je ugotować, czy nie.
Śmiałem się, kiedym to usłyszał, ale po dziś dzień nie mogę, sobie wytłumaczyć, czemu to wszystko przypisać, czy głupocie kucharza, czy nieporadności, czy czemu. Że kur nie ugotował, to