Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śleć nawet o tem (nie udaje się mi to jednak) niech Najśw. Matka radzi o swojej chorej czeladzi. Ona łatwo zapobiegnie złemu, Panią jest wszechwładną i najmiłosierniejszą zarazem, więc i o moich biedakach nie zapomni, ja tylko ciągle Jej się o to naprzykrzam.
Z prawdziwą wdzięcznością i ukontentowaniem zarazem widziałem wykaz ofiar dla moich chorych w »Rocznikach Rozkrzewiania Wiary«. — Wszystkim ofiarodawcom naszym, ja razem z mojemi czarnemi pisklętami pokornie dziękujemy za łaskawą jałmużnę, a Matka Najśw. stokrotnie im to wynagrodzi; codziennie prosimy Ją o to, modląc się za naszych dobroczyńców. Jeszcze wprawdzie bardzo wiele mi brakuje, ale, jak tak pójdzie nadal z jałmużną jak teraz, może już niezadługo będę mógł zaczynać budowę upragnionego i niezbędnego schroniska.
Pisząc ten list, musiałem często przerywać dla załatwienia różnych spraw, z któremi do mnie się odwoływano; chciałem skończyć już, ale, myślę sobie, tyle razy przestawałeś pisać i znowu zaczynałeś, więc lepiej zobacz nim zakończysz, czy wszystko w porządku. Przejrzałem list i wie Ojciec com spostrzegł — to, że zupełnie przypadkowo chyba sprawdziło się przysłowie: »choć bieda w kamienicy, hop na ulicy«. Czytając, mógłby Ojciec pomyśleć, że u mnie już znacznie lepiej się dzieje, kiedy w liście nie było żadnej jeremiady, jak to zwykle przedtem bywało. Gdzietam, wcale jeszcze nie lepiej, ani trochę, nędza zawsze taż sama, co i przedtem, ale stało się, niema jeremiady, to niech i nie będzie. Miałbym o niejednej rzeczy, tyczącej się