Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

daj arkusz cały w swoich »Misjach katolickich«. Chętniebym to Ojcu zrobił, ale trudna rada, nemo dat quod non habet, pisarzem nie jestem. Oprócz tego co wiem od Ojca, jeszcze dosyć listów dostaję od nas z zabranych prowincyj, w których mi donoszą, że się tam zajmują losem moich trędowatych; ucieszyła mnie bardzo ta wiadomość, i podziękowawszy najpierw Najśw. Matce za Jej opiekę, poszedłem do chorych i powiedziałem im: módlcie się ciągle za naszych dobroczyńców, bo w Polsce, tam hen, hen za tem wielkiem morzem, w tej ziemi, skąd ja do was przyjechałem, za was się modlą i zbierają pieniądze, żeby można było dla was wybudować porządne schronisko i mieć za co kupić wam jedzenie i lamba (płótno, którym się owijają). Bardzo kontenci z tej wiadomości i kazali powiedzieć, że się modlą i dziękują za jałmużnę. Przetłumaczyć na polskie to się nie da dobrze, bo to są wyrażenia właściwe tutejszemu językowi — dosłownie to brzmi tak: Ojciec napisze Polakom, że my dziękujemy i dziękujemy jeszcze (.), i dajemy im zapewnienie, że się za nich modlimy aż do wieczora (:). Sens pierwszego wyrażenia (.) jest: tysiączne dzięki składamy, czyli dziękujemy po tysiąc razy, lub coś w tym rodzaju. Drugie wyrażenie (:) znaczy: ustawicznie, bez przestanku, wciąż. Inaczej przetłumaczyć nie można. Nie wiem czy Ojciec sam poznałby swoje nazwisko, wymówione przez Malgasza. Moi chorzy choć je z trudnością wymawiają, ale wiem, że zapamiętali, bo był u mnie w tych dniach jeden z naszych Ojców z sąsiedniej stacji, widząc się z chorymi, mówił im, że słyszał ode mnie o zbieraniu jałmużny