Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nica. Co się działo poza chatą nie wiem, bo nie można było nic ani widzieć, ani słyszeć, było ciemno i grzmoty zagłuszały wszystko, chata moja drżała od wichru i huku. Widok tej burzy śliczny, prawdziwie przyjemnie było patrzeć i słuchać jak waliły pioruny, coś tak Ojcze jak na bębnie, niby grochem posypie drrr — po chwili palnie pojedynczy piorun, potem drugi, trzeci, potem znowu posypie i t. d. Widok śliczny, to prawda, pomyślałem sobie, ale i to łatwo być może, że to ostatnia przygrywka dla ciebie, może pod takt tego marszu na tamten świat wymaszerujesz, bo albo piorun gwizdnie, albo chata zawali się nim zdołasz wybiedz z niej. Ukląkłem więc przed obrazem Matki Boskiej (ten obraz co Ojciec kupił mi przed odjazdem z kraju — muszę go trzymać u siebie, bo w kościele woda zniszczy) wzbudziłem żal za grzechy, poleciłem moich chorych i moją grzeszną duszę łaskawej opiece Najśw. Matki i gotów — niech się dzieje co ma się dziać. Zazieram po chwili do kuchni, co się tam dzieje. Mój czarny kuchmistrz gotuje ryż na kolację i koronkę przytem odmawia; wszystko w porządku, powiedziałem my tylko, żeby zaraz rzucił wszystko, gdyby chata mocniej zadrżała, i zbiegł co prędzej na podwórze, żeby nie być zgniecionym przez walącą się chałupę. Zająć się czemś trudno było, bo dach lichy i bez tego, uszkodzony nawałnicą mało chronił, więc trzeba było zabezpieczać się od wody, gdyż w chacie także ulewa, tylko nie taka, rozumie się, mocna jak na dworze; trwało to z półtorej godziny. Kiedy ustała nawałnica, a deszcz tylko padał, zapaliłem latarkę i poszedłem zobaczyć co się u moich cho-