Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rych dzieje. Ledwom się pokazał, powstał ogólny krzyk i hałas, każdy woła, żeby do niego zajść i zobaczyć co woda narobiła: »Mój Ojciec niech idzie do mnie, gdzie mam spać powie mnie« woła jeden. »Mój Ojciec, mój Ojciec, tutaj niech idzie, tutaj, jak tu nocować, miałem trochę ryżu, woda zabrała, głodny jestem, zimno mnie« — wrzeszczy drugi i t. d. Chodziłem od drzwi do drzwi, pocieszałem, nadrabiałem miną, żartowałem, że będzie nam miękko spać, bo woda to nie kamień, ale to wszystko tylko pro forma, jak to mówi przysłowie: hop na ulicy, choć bieda w kamienicy, bo w duszy zupełnie co innego się działo. Niby się śmiałem, żeby tym biedakom dodać odwagi, ale łzy przy tym śmiechu przemocą się cisnęły, połykałem je tylko jak mogłem. Jakże obojętnie patrzeć na to? W izbie woda, z góry kapie, ciemno zupełnie, bo skąd taki biedak ma wziąć świecę, chory, głodny, pokryty ranami, okryty mokrą szmatą, siedzi w błocie i trzęsie się od zimna, a ja biegam od drzwi do drzwi i nic a nic pomódz nie mogę. Chodziłem tylko dlatego, żeby wiedzieli, że o nich pamiętam i że najchętniejbym im pomógł, gdybym tylko mógł. Michał, z którym Ojca zaznajomiłem w poprzednim liście (ten co do Ojca pisał w imieniu chorych) woła mnie do siebie i pyta: »Mój Ojciec powie, jak teraz będzie, co dać ubogim?«
Za 100 franków, które mi O. Marjan przysłał, kupiłem ryżu dla tych kilkunastu co nie mogą sobie wcale pomódz, ani żebrząc, ani w inny sposób, żeby ich, o ile się da, ratować od głodowej śmierci. Michał miał jeszcze trochę tego ryżu w swojej izbie, to to on wydziela tym biedakom porcje codziennie;