Strona:Liryka francuska. Seria druga.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łąk manowce, pomiędzy krowy, owce i kozy, za przykładem prababek — beczące.
Wreszcie zbożni podróżnicy przybywają pełni ducha do kaplicy malowanej, kędy każdej prośby słucha uśmiechnięta dobra Święta. Przybywają syny fal ofiarować swoje dary Chrzestnej Macierzy, co ma oczy z morskich traw; chrzestnej matce marynarzy, co nie szczędzi im pomocy przed wilkami żarłokami — wichrami północy i przez wodny wiedzie kraj swe baranki wierne z drzewa — do owczarni — w Cornouailles.
Przetoż szukają w zanadrzach swych pod witaniami dzwonów, szukają srebrnych i złotych serc, zaprzysiężonych dobrej Świętej wśród raf, które w żałobnych szat obłóczą zwoje niewiasty, płakać idące nad zdroje.
Przetoż szukają serc ze srebra albo złota, podczas kiedy na trawie i mchu, pokładły się do snu pielgrzymką umęczone narzeczone o włosach snopia lnu.
Ale w zanadrzach swych, pod witaniami dzwonów znajdują jeno medaliki, grosze, hubkę, koraliki, lecz nie znajdują nigdzie serc ze srebra ni ze złota.
Płaczą więc pątnicy, zbożni żeglarczycy, boć nie chcą czynić wdową po swym darze, świętą o oczach z morskich traw, — która na wód obszarze podróżom kruchym wiernej dziatwy wybawcze tratwy śle. Tak zbożnym staje się w istocie swej,