Strona:Liote.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 254 —

wiedzieć, że nie może być dłużej na jej łasce i świat jej swoją osobą zawiązywać. Naturalnie. To musiało się jej naprzykrzyć. Mogliby się rozejść. Po rozwód do papieża nie potrzebują pisać.
— Co ty mówisz, czyś zwaryował! — krzyknęła już z rozjątrzeniem.
Wcale nie. On mówi jej z dobrego serca. Tak, tak — kobieta niebrzydka, oswobodzona od takiej kuli u nogi, jaką on jest, mogłaby nawet bez pracy opływać w lepszym bycie.
Osłupiała. Zrazu skołatana jej głowa nie mogła ogarnąć, pojąć tej mowy.
— Co wygadujesz, co wygadujesz?
Ale gdy nie odpowiadał, śmiejąc się chrapliwym, złym, udanym śmiechem, odrazu w zimnej jasności uprzytomniło jej się znaczenie jego słów. Chce się jej pozbyć i czyni to tak okrutnie.
Milcząc, z uczuciem śmiertelnego chłodu w piersiach, narzuciła chustkę i wybiegła.


XVII.

— Agnieszko, Agnieszko — przez pamięć dzieci naszych daruj mi, odpuść mi.