Przejdź do zawartości

Strona:Liote.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 253 —

W izbie zimno — to jej wina. Zostawiła go samego na tyle godzin — czy to nie podłość. Musiał na czczo napić się wódki, nie przekąsając niczem — jeśli to go struło, czy nie ona winna.
Zajęta swemi myślami, nie otrząsnąwszy się jeszcze z gnębiącego wrażenia dzisiejszych zawodów, prawie go nie słuchała. Nie zwróciła uwagi na jego stan podniecony, na niezwykły wygląd, ani się domyślając, że tym razem wypił więcej, niż kiedykolwiek, że cała flaszka opróżniona, w kąt rzuconą była.
Żywo zakrzątnąwszy się około ognia, nie odzywała się wcale. Ot — zwykłe zrzędzenie głodnego z powodu nieprzygotowanej na czas strawy; dostanie jeść i uspokoi się.
Ale on podniecał siebie, usiłując rozbudzić w niej gniew.
Lata, drze trzewiki — po jakie licho? Czy można przymusić kogoś, żeby dał robotę, gdy jej nie ma lub dać nie chce. Trzewiki z nóg jej oblecą, zostanie bosówką — i otóż koniec karyery.
Słuchała z rosnącem zdumieniem.
— Co ty dziś wygadujesz?
Dziś? On już dawno zbiera się jej po-