Strona:Liote.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —

lega się krzyk, rodzaj hasła po którym natychmiast potężnieje fala głosów i najczęściej — z ciasnoty mieszkań, która więzi rozpęd gniewnych brzmień, — przelewa się na podwórze, gdzie osiąga najwyższe napięcie wśród pomruku widzów.
Wtedy Staśka wypełzała do sieni i tu spotykała inne dzieci już rozgorączkowane i przejęte do głębi treścią widowiska. Jedne przed drugiemi, wymachując rękami i krzycząc, spieszyły się by ją wtajemniczyć w przebieg wypadku, by jej opowiedzieć, kto z kim się kłóci, kto kogo pobił.
— Marcel tragarz zrobił swojej żonie dziurę w głowie. Wiesz Staśka? Tuczkiem od moździeża. Ot — taką dziurę.
— A kłamiesz — wtrącił inny dzieciak — bo większą — tylą.
I poczynały się spierać o wielkość tej dziury.
O! jakże dobrze znała twarze rozjątrzone, pałające ogniem, twarze złe, pobłyskujące wściekłością, twarze pijaków. Patrzała na bójki, widziała uderzenia nożem, krew, zbiegowiska na podwórzu lub przed bramą na ulicy.