Tutaj — gdy była małem dzieckiem — w kąciku jakim kucnąwszy, uczyła się życia, uczyła się potężne jego pulsowanie odgadywać po tych kroplach, któremi w jej stronę bryzgało. Stąd przysłuchiwała się odgłosom, dochodzącym z ulicy i wydobywającym się z otwartych okien, których szeregami na wysokość czterech pięter podziurawione były mury odrapane domu oficyn.
Mieszkali tu sami biedacy różnych kategoryi.
Widywała ich wychodzących i powracających. Co cała ta rzesza robi, gdy rozprószy się tam gdzieś, po mieście, tego nie mogła sobie jasno wystawić. Zato dość wcześnie i mniej więcej dobrze pojęła treść ich życia w domu, okręcającą się około różnych zgryzot, różnorakich powodów do kłócenia się.
Kłótnia to najwybitniejszy i najbardziej zajmujący z poznanych przez nią w dzieciństwie objawów życia.
Dość jej było o jakiejkolwiek porze dnia uchylić drzwi, wiodące na korytarz, by słyszeć dolatujące skądsiś głosy podniesione. Ktoś komuś wymyśla, ktoś na coś się skarży. To już tlące zarzewia awantur. Aż oto roz-
Strona:Liote.djvu/127
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —