Strona:Liote.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —

rozbełtanych wodą, Burkowi, stróżującemu na uwięzi przy obórce — Tomka to złości.
— Jabym jeszcze jadł, a to już psu dają.
Jeśli się uda, że nikt nie widzi, on skrzywdzi Burka, ujmie mu trochę jadła.
Wyrzucano chłopakowi jego lenistwo, wykręcanie się od wszelkiej roboty. Co prawda, nie miał za grosz siły.
Każą mu np. odegnać świnię, która zapędziła się na zagony z kartoflami sąsiada, Tomek udaje, że nie słyszy; zerwie się wreszcie, gdy mu pogrożą, leci, zadyszy się, upadnie jak długi i leży. Rodzice tylko wymyślali na niego, żadne go nie tknęło.
— Marnota, suche to — bić go się nie godzi.
Tłukli go za to bracia i siostry.
Był najmłodszym z dzieci, dzieckiem już z tego okresu, kiedy ojciec począł bardzo ulegać skłonności do kieliszka. Stąd może złe popędy — choć rodziców i rodzeństwo miał uczciwe. Przydybano go raz na dobieraniu się do szuflady matczynej z pieniędzmi; znajdywano przy nim po parę groszy niewiadomego pochodzenia.
Skryty był, nieszczery, tchórzliwy.