Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po skwarnym dniu, czy hojne na cześć Bachusa libacye, nie chcemy rozstrzygać.
Gwar tu nieustanny. — Słychać czasem wybuchy śmiechu, to głośne oznaki gniewu lub radości, — ale wszystko przygłusza stuk, czy odgłos, dziwnie dla nieobeznanego brzmiący. Przybliżywszy się do stołów, zrozumiemy tajemnicę, bo zebrane tu towarzystwo zabawia się ulubioną grą w kości lub warcaby. Któż są ci goście?
— Miły Flawiuszu — mówi jeden z grających, trzymając kość w palcach — widzisz moją suknię tam na dywanie naprzeciw nas. To całkiem nowa suknia, a sprzączka, co ją spina na ramieniu, ze szczerego złota i duża jak moja ręka.
— To i cóż? — odparł Flawiusz, grą tylko zajęty. — Widziałem takich dużo; może twój płaszcz nie stary, ale nie jest też wcale nowy. Cóż zresztą?
— Nic. Tylko dałbym tę suknię temu, ktoby mi pokazał człowieka wiedzącego wszystko.
— Ba — jeśli tylko tyle, to taniej mieć go możesz, bo wskażę ci tu kilku, nawet takich co purpurę noszą, a podejmą się uczynić ci zadość. Grajże.
— Oto — wygrałem.
— Czy tak? Na Jowisza! no i cóż? Czy zagramy jeszcze?
— Dobrze, niech i tak będzie.
— Jaka stawka?
— Sestercya.
Każdy z nich zapisał sobie sumę na tabliczce; a gdy układali dalszą grę, Flawiusz wrócił do poprzedniej uwagi swego towarzysza.
— Człowieka, któryby wszystko wiedział! Na Herkulesa, jeśliby takich łatwo znaleźć, to wyrocznie chleb stracą. Czegóż byś chciał od takiego potwora?
— Musiałby mi dać odpowiedź na jedno pytanie; a potem, na Jowisza, karkbym mu skręcił.
— Jakież to pytanie?
— Chciałbym, aby mi powiedział godzinę... nie, minutę, w której Maksencyusz jutro przyjedzie.
— Doskonałe posunięcie... mam cię!... Dlaczegóż minutę?
— Nie stałżeś nigdy z odkrytą głową na syryjskiem wybrzeżu,