Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tem przedsięwzięciu samo niebo zdawało się mu sprzyjać, było pogodne, niebieskie. Cudne promienie słońca złociły cały widnokrąg, nowego dodając czaru.
Nagle od strony lasku doleciał go powiew wiatru wraz z słodką wonią róży i wonnych korzeni; zatrzymał się wraz z innymi i patrzył, skądby ów powiew pochodził.
— Czy tam jest ogród? — zapytał wreszcie sąsiada.
— Prawdopodobnie odbywają się tam jakieś religijne obrzędy — odparł tenże w rodzinnym jego języku, co zdziwiło Ben-Hura i zapytał:
— Jestżeś Hebrajczykiem?
Człowiek odparł z uśmiechem:
— Urodziłem się w miejscu na rzut kamienia od targu Jerozolimskiego oddalonem.
Ben-Hur pragnął dłuższą nawiązać rozmowę, ale tłum ruszył właśnie z miejsca, popychając go w bok ścieżki, wiodącej do lasu, a pociągnął z sobą nieznajomego. Tenże miał zwykłe suknie, kij w ręku, bronzowy płaszcz żółtymi u głowy przytrzymany sznurami. Twarz jego wyraźnie żydowskiego typu, świadczyła, że miał prawo tak się ubierać i wyryła się w pamięci młodzieńca.
Rozstali się w miejscu, w którem się ścieżka skręcała ku lasowi, umożebniając odłączenie się od gwarnej procesyi. Ben-Hur skorzystał z tej sposobności i wszedł najpierw w zarośla, które z drogi zdawały się być w stanie natury, tymczasem po kilku krokach spostrzegł, że i tu przyroda nosiła ślady mistrzowskiej ręki. Krzewy stały w kwiecie lub dźwigały owoce; u stóp ich, w cieniu zwieszonych gałęzi, rozścielała się łąka różnobarwnymi zasiana kwiatami. Bzy i róże, lilje i tulipany, oleandry i inne drzewa, wszystko kwiecie zdobiące ogrody dolin, otaczających gród Dawidowy, napełniało powietrze słodką swą wonią, czy to o brzasku porannym, czy w zmroku wieczoru. Dla dopełnienia obrazu szczęśliwości, której tu liczne nimfy i najady (boginie mórz, rzek i źródeł) używały, szemrał wśród kwiatów przejrzysty strumień, wijąc się w tysiącznych zakrętach.
Ze wszechstron, wśród gęstwiny drzew, słuchać było gruchanie gołębi i synogarlic, gwizd kosów, co wśród gałęzi patrzyły i zdawały się jakby czekać jego przybycia. Słowik w liściach ukryty sie-