Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po długiem i mozolnem przesuwaniu się pośród towarów, weszli nareszcie po schodkach na dach owego głównego składu towarów i ujrzeli przed sobą na tymże dachu drugi dom zupełnie niewidzialny od frontu, bo go zasłaniał filar mostu. Dach ów był więc podobnym do tarasy, zwłaszcza, że pełen był kwiatów. Od tego pięknego otoczenia odbijał niby olbrzym kwadratowy dom o jednym tylko otworze t. j. bramie, do której wiodła wśród rozkwitłych krzaków perskich róż starannie utrzymywana ścieżka. — Ben-Hur postępował za przewodnikiem i oddychał słodką wonią kwiatów.
Minąwszy długi, ciemny kurytarz, znaleźli się przed spuszczoną zasłoną, a przewodnik zawołał:
— Cudzoziemiec pragnie widzieć się z panem.
Czysty, dźwięczny głos odpowiedział z wewnątrz: Niechaj wejdzie w imię Boga.
Rzymianin nazwałby komnatę, do której wszedł gość, atrium. Ściany jej były podzielone na przedziały z półkami, niby nowożytne biura, a każdy przedział napełniony był papierowymi zwojami o zżółkłych od czasu i używania napisach. Pomiędzy przedziałami, pod i nad półkami, znajdowły się lisztwy z białego niegdyś drzewa, teraz szczerniałe i popsute, świadczące o ciągłem używaniu. Powyżej przedziałów widniał gzyms złocony, a nad nim wznosiło się sklepienie w załomy. Posadzkę pokrywał szary fryzyjski kobierzec, tak gruby, że noga prawie w nim tonęła, głusząc wszelki odgłos kroków.
W komnacie znajdowały się dwie osoby — mężczyzna spoczywający w krześle o wysokiem oparciu, szerokich poręczach, miękkiemi obłożony poduszkami; po lewej zaś jego ręce stała oparta o krzesło dorastająca dziewczyna. Na ten widok uczuł Ben-Hur jak krew napłynęła mu do twarzy; chcąc przeto ukryć zmięszanie i okazać szacunek, schylił się głęboko. Tym sposobem nie spostrzegł wrażenia, jakie zrobił na obecnych i wzniesienie rąk, jakiem go powitał siedzący. Za nim podniósł głowę, nagłe wzruszenie minęło równie szybko, jak przyszło, i zobaczył oboje w tej samej pozycyi jak pierwej, z tą tylko zmianą, że ręka dziewczyny opadła na ramię starca, a oboje przypatrywali mu się bacznie.
— Jeśliś Simonidesem i Żydem — tu chwilę zatrzymał się Ben-Hur — niech pokój Boga Abrahama, ojca naszego, będzie z tobą i twoimi.