wszystkich podnoszono, jednego martwym, drugich napół żywych, my zaś musieliśmy stać i patrzeć. Trwało to kilkanaście godzin — od wczesnego ranka, aż do drugiej po południu. W końcu wyprowadzono Sierocińskiego. Nie widziałem go oddawna i poznałem z trudem, tak bardzo postarzał się. Zorana bruzdami, wygolona twarz jego była blado-zielonkowata. Obnażone jego ciało — chude i żółte, żebra górowały ponad zapadłym brzuchem. Kroczył podobnie, jak inni, wstrząsając po każdem uderzeniu całem swem ciałem i głową, nie jęczał jednak, lecz modlił się głośno:
„Miserere mei, Deus, secundam magnam misericordiam Tuam“.
Słyszałem to sam — mówił szybko i chrapliwie, zasłaniając usta ręką.
Ludwika, siedząc pod oknem, płakała głośno.
— Masz pan co opowiadać! Zwierzęta, zwierzęta, ot co! — zawołał Migurski i, rzuciwszy fajkę, zerwał się z miejsca i pobiegł szybko do ciemnej sypialni.
Albina siedziała, jak skamieniała, zapatrzona w czarny kąt pokoju.