Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od ciężaru zbytecznego wznosiła się coraz wyżej i wyżej... było mu dziwnie błogo... a ta błogość nadziemska już go nie odstąpiła do tchu ostatniego. O tem czemś nieokreślonem, wspomniała Nataszka Marji, i opowiedziała na samym wstępie... Od tej chwili gorączka się wzmogła, i wbrew zapewnieniom lekarskim, Nataszka przeczuwała bliski koniec, sądząc po usposobieniu moralnem chorego. Gdy się wtenczas obudził z owego snu strasznego, spytała go, czy czego nie potrzebuje? Wypatrzył się na nią okiem szklannem, bezmyślnem, takiem jakiemś dziwnem, jakby jej wcale nie rozumiał i nie poznawał. To usposobienie rozwijało się w chorym z niesłychaną szybkością, potęgując się z każdą chwilą.
Ostatnie jego dni i godziny upływały cicho, spokojnie, bez żadnych wstrząśnięć nadzwyczajnych.
Księżniczka Marja i Nataszka nie odstępywały go ani na chwilę. Czuły jednak, że udzielają starań i usług temu „czemuś“, co wkrótce stanie się dla nich drogim cieniem, drogiem i bolesnem wspomnieniem. Duchem książę Andrzej przebywał już w innym świecie, niczem z niemi nie związany.
Boleść u jednej jak i u drugiej, była tak głęboka, na myśl, że przyjdzie im pożegnać i rozłączyć się niebawem z człowiekiem, którego obie kochały nad życie, że po za tem nie czuły prawie grozy śmierci. Uznały, że niepotrzebują podniecać bolu, który i tak serca im rozrywał. Nie płakały ani przy nim, ani gdzie indziej. Nie mówiły nawet o nim. Czyż słowami można wyrazić coś takiego? Widziały jak im niknie w oczach, zwolna, spokojnie, dążąc w światy wyższe i nieznane.