Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gęstej czuprynie, nie było ani jednego włoska siwego. Ciało jego było giętkie i miało ruchy żywe, jak u młodzieńca. W twarzy, mimo sieci drobnych zmarszczków, malowała się naiwna, prawie dziecięcia szczerość, obok stoicznej rezygnacji na wszelkie losu pociski. Gdy zaczął mówić, głosem słodkim, łagodnym i śpiewnym, czuło się, że słowa płyną mu bez przygotowania, tłumacząc li myśli mózg rozpierające. Uwagi jego, tak były jednak słuszne i przekonywujące, że każdemu do serca trafiały. Rano i wieczór dodawał te słowa do modlitwy:
— Panie Boże, pozwól mi spać jak kamień, a obudzić się takim lekkim jak kołacz dobrze wyrośnięty i należycie wypieczony. — Rzeczywiście, zaledwie legł na słomie zasypiał snem ołowianym. Rano zaś, skoro oczy otworzył, był rześki i gotów do wszelkiej roboty. Umiał bo po trochę każde prawie rzemiosło, zaczerpnął z każdej beczki, robiąc wszystko ani nadto źle, ani całkiem dobrze Pracował przez cały dzień boży. Dopiero wieczorem pozwalał sobie pogadanki, lub wywodził tęskne, smętne piosnki ludu rosyjskiego. Nie śpiewał jak ci, którzy pragną żeby ich słuchano, ale całkiem bezwiednie, jak ptaszęta kryte na drzewach pomiędzy konarami. Spiew był mu tak samo do życia potrzebny, jak woda, powietrze, jedzenie i spanie. Głos jego był cichy, o brzmieniu wysokiem, prawie kobiecem, pełen jakichsić skarg bolesnych, których nigdy w rozmowie nie zdradzał. Gdy po kilku tygodniach więzienia, zapuścił był długą brodę, zdawać się mogło, że na podobieństwo węża, zzrzucił skórę żołnierską, przybierając na nowo wszelkie cechy