Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas gdy z miasta dolatywały słabe echa wrzasków, jęków i płaczu kobiet, a przez szpary w deskach źle spojonych, przezierała łuna złowroga pożaru, w budzie było cicho, ciemno i spokojnie. Piotr długo nie mógł zasnąć. Z szeroko rozwartemi źrenicami, słuchał machinalnie potężnego chrapania, swojego sąsiada poczciwego. Czuł, że dzięki temu prostaczkowi, powstaje jak feniks z popiołów, cudowna świątynia wiary w jego sercu, tym razem na tak silnych fundamentach, że już jej odtąd nic i nikt z tamtąd nie ruszy i nie potrafi zamienić w stos gruzów.





XII.

Po spędzeniu czterech tygodni w budzie owej w licznym towarzystwie, Piotr zachował w pamięci jednego tylko Platona. Postać jego została tam na wieki wyryta, jako wspomnienie najżywsze i najmilsze. Widział w nim Bestużew uosobistnienie tego wszystkiego, co przedstawia typ czysto rosyjski. A był on rzeczywiście przedstawicielem najpoczciwszym i najserdeczniejszym ludu rosyjskiego.
Miał około pięćdziesiątki, sądząc po latach służby. Nie można jednak było wieku jego ściśle oznaczyć. Gdy śmiał się (co mu się zresztą często zdarzało), pokazywał dwa rzędy zębów zdrowych i białych jak kość słoniowa. W brodzie, którą teraz był zapuścił, jak i w