Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyczytał w ich twarzach ten sam wyraz osłupienia, wstrętu, przerażenia i buntu, w obec takiego bezprawia, który wrzał w jego sercu.
— Któż jest sprawcą tego wszystkiego? — pomyślał. — Wszak oni cierpią tak samo jak i ja!
— Strzelcy z drugiego plutonu naprzód! — usłyszał komendę.
Teraz wyprowadzono jego sąsiada, oznaczonego numerem piątem. Piotr tak był osłupiały z przerażenia, że nie domyślił się z razu, iż on, jak i reszta skazanych, zostali ułaskawieni; ich zaś przyprowadzono tam tylko w tym celu, aby byli przytomni krwawej egzekucji. Kleryk rzucił się gwałtownie w tył uczuwszy na sobie pięście oprawców i schwycił się Piotra z wysiłkiem rozpaczliwym, drgnął kurczowo i otrząsnął się z ramion skazańca, jakby z kręgów jakiego gadu jadowitego. Ten zresztą nie mógł się już na nogach utrzymać, tak nim gwałtownie szarpano, wlokąc przemocą pod słup nieszczęsny. Wrzeszczał zrazu w niebogłosy, stanąwszy jednak pod słupem, umilkł nagle, jakby zrozumiał, że krzyki na nic mu się nie przydadzą. Ciekawość przemogła tym razem wstręt Piotra. Nie odwrócił głowy, nie przymknął oczów. Wzruszenie, którego doświadczał wraz z całym tłumem, doszło było do zenitu! Skazaniec teraz lodowato spokojny, poprawił na sobie sutannę, stanął wyprostowany i sam sobie oczy zawiązał. Piotr śledził gorączkowo każdy ruch jego, nie mogąc od nieszczęśliwego wzroku oderwać. Rzecz naturalna, że oficer musiał zakomenderować, poczem wystrzelono na raz z dwunastu karabinów; Piotr atoli nie mógł sobie tego