Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapisać tę krnąbrną odpowiedź — przemówił jenerał. — To źle, to nawet bardzo źle!...
Odprowadzono do więzienia wszystkich oskarżonych.
Czwartego dnia po zaaresztowaniu Piotra, morze płomieni zalało i tę część miasta, gdzie Francuzi zaciągnęli byli główny odwach, tam więźniów umieszczając. Żołnierze odprowadzili zatem Piotra i jego kilkunastu towarzyszów niedoli, o kilka ulic dalej, zamykając w dużej szopie, służącej niegdyś za skład towarów jakiemuś kupcowi. Przechodząc bocznemi ulicami dusili się od dymu czarnego i gęstego, którym powietrze było przepełnione... Płomienie rozszerzały się coraz dalej i dalej. Nie rozumiejąc jeszcze w całej straszliwej doniosłości, znaczenia tego pożaru, Piotr patrzał z przestrachem na widok grozą przejmujący. Przez cztery dni spędzone w nowem więzieniu, dowiedział się z boku od strzegących go żołnierzów, że czekano od godziny do godziny, co postanowi względem nich pan marszałek. Który marszałek? Tego jeszcze nie wiedzieli dokładnie. Dni które wlokły się leniwo aż do 8 września, (daty drugiego śledztwa), były dla Piotra najprzykrzejszemi.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Ósmego września odwidził więźniów jakiś wyższy oficer, sądząc po wielkich honorach oddawanych mu przez żołnierzów.
Oficer ów należący widocznie do głównego sztabu francuzkiego, trzymał w ręce spis więźniów, wywołując każdego imiennie. Piotra zapisano jako tego — „który nie chce wymienić swego nazwiska“. — Przypatrzywszy im się z miną najobojętniejszą w świecie, nakazał pil-