Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kim jest? Gdzie był? W jakich zamiarach? i tak dalej... i tem podobnie...
Pytania, nie należące właściwie do rzeczy, miały jak zwykle się dzieje, przy każdej indagacji ten cel jedyny, aby tak niemi oplatać oskarżonego, jak pająk muchę, gdy ją dostanie w swoją sieć misterną; doprowadzić do tego, żeby sam wyznał winę popełnioną. Piotr razem z innymi, którzy znajdowali się w tem samem położeniu, pytał się w duchu wielce zdziwiony, po co właściwie zadają mu te wszystkie pytania? Dostrzegał w nich fałsz i obłudną życzliwość. Czuł się w ich mocy; rozumiał, że zrobią z nim co sami zechcą, po cóż zmuszają go w dodatku do odpowiedzi kompromitujących? Gdy go pytano co czynił w chwili aresztowania? odpowiedział tonem tragicznym, że szukał rodziców, aby im oddać ich dziecko uratowane przez niego z płonącego domu.
— Dla czego porwał za gardło marodera?
— Bo chciał obronić od napaści rabusia, młodą, bezbronną kobietę, której ten zdarł był kolję brylantową ze szyi. Jest przecież powinnością każdego uczciwego człowieka, aby...
Przerwano mu znajdując zupełnie zbytecznem to zboczenie od głównego przedmiotu.
— Jakim sposobem znalazł się w domu płonącym?...
— Wyszedł na miasto zobaczyć co się w niem dzieje i...
Znowu przerwano jego dalsze tłumaczenie. Nie pytają gdzie szedł, tylko dla czego znalazł się na miejscu pożaru? Gdy zapytano jak się nazywa, nie chciał wymienić swego nazwiska.