Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypadki elektryzujące wszystkich domowników i z których cieszy się ogół. Takim wypadkiem uszczęśliwiającym był powrót Piotra. Słudzy, nauczyciele i bony, oczekiwali na pewno hojnych prezentów na Nowy Rok od hrabiego. Wiedzieli zresztą, że gdy Piotr gości w Łysych Górach, Rostow jest mniej surowy, i nie wgląda tak szczegółowo we wszystko.
Dzieci nie posiadały się z radości, bo nikt ich nie umiał tak zabawić, jak nieoceniony najlepszy wujcio Piotr! Wiedziały i one, że mogą spodziewać się od wujcia całych pak z najcudowniejszemi zabawkami, całych pudeł cukrów i owoców kandyzowanych.
Mikołcio Bołkoński kończący obecnie lat piętnaście, był dość słuszny na swój wiek, niesłychanie żywy, i obdarzony nader bystrym umysłem. Nadto szybki rozwój inteligencji, oddziaływał wrogo na ustrój fizyczny. Chłopczyna był wątły, chorowity i nerwowy do najwyższego stopnia. Miał zawsze prześliczne, głębokie, dziwnie smętne oczy czarne, i jasne jak len kędziorki spływające mu na ramiona. Ubóstwiał wujcia Piotra. Co do Rostowa, mimo wysiłku Marji, chłopczyna nie mógł go jakoś pokochać. Lekceważył go nawet i był dla niego prawie pogardliwie obojętnym. Nie imponował mu ani tytuł pułkownika huzarów, ani krzyż św. Jerzego za chrabrost, który jaśniał na piersiach Rostowa, ile razy występował w galowym mundurze. Piotr natomiast był jego bóstwem. Niczego nie pragnął goręcej, jak żeby mógł być kiedyś tak uczonym, i tak dobrym jak wujcio Piotr. Gdy na niego patrzał promieniała mu twarzyczka; jeżeli kiedy do niego przemówił, chłopczyna nie posiadał się z nad-