Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

macji, pytając go troskliwie, czy znalazł wszystko w porządku? Źle się wybrała z niewczesnem pytaniem.
Odburknął szorstko:
— Z tem bydłem kwadratowem? Ciekawym kto byłby na tyle mądry, żeby doprowadzić do ładu i składu, naszych ruskich Chamów?!
— Nie omyliłam się więc — pomyślała Marja, boleśnie dotknięta męża szorstką odpowiedzią. — Jest wściekły?... czemże ja jednak mogłam go rozgniewać? — Nie pytała więcej o nic, widząc że Mikołaj milczy również. Rozmowę zatem prowadził dalej Denissow, i wkrótce stała się ogólną, tylko gospodarstwo oboje nie brali w niej udziału.
Gdy odchodzili od stołu, ucałowawszy rękę matki Mikołaja, żona szepnęła tuląc się do męża pieszczotliwie, dla czego taki na nią gniewny?
— Zawsze musisz sobie nabić głowę czemś, o czem się nawet nie śni nikomu! — odrzucił niecierpliwie.
To słowo zawsze, potwierdzało Marji obawy, przekonywując, że mąż jest mocno rozdrażniony, tylko nie chce powiedzieć dla czego. Małżeństwo to żyło w takiej zgodzie i harmonji, że hrabina matka i Sonia, które byłyby może i rade, w swojej zazdrości, jedna o miłość syna, druga o tego, którego przez lat tyle uważała jako narzeczonego, módz dopatrzeć jakiej chmurki na ich wiecznie jasnym horyzoncie, nie mogły nigdy pocieszyć się czemś podobnem i wmieszać się do ich spraw, niby to w celu pogodzenia stron zwaśnionych. Czasem jednak było między małżonkami chwilowe nieporozumienie, z którem ukrywali się starannie przed innymi. Następy-