Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla Marji. Chciała koniecznie żeby syn oddał jej wizytę, i wyrażała życzenie gorące widywania księżniczki jak najczęściej. Rozdrażniało hrabinę w wysokim stopnia zawzięte milczenie Mikołaja.
— Musisz odwidzieć synu tę kochaną, najmilszą księżniczkę... Zobaczysz tam przynajmniej kogokolwiek. Zanudzasz się na śmierć, wiecznie tylko z nami dwiema.
— Ależ bynajmniej, mamo kochana.
— Nie pojmuję cię naprawdę!... Dawniej tak przepadałeś za wszelkiemi rozrywkami.
— Czyż skarżę się na nudy kiedykolwiek?
— Ale dla czegóż nie chcesz jej odwidzieć? Dawniej nie miałeś dla niej dość słów uznania...
— Dawniej!
— Nie widzę i teraz powodu do stronienia od tak miłej i sympatycznej osoby. Chyba, że się z czemś przedemną ukrywacie? Wiecznie jakieś macie między sobą konszachty tajemnicze!...
— Ani nam się nie śni o niczem podobnem, droga mamo... Pójdę zresztą, skoro mama tak tego pragnie...
— Jeżeli pragnę, to tylko przez wzgląd dla ciebie samego!
Wzdychał, zagryzał wąsy, starał się odwrócić matki uwagę, wymyślając coraz nowe pasjanse, ale z dnia na dzień przypominała mu coraz natarczywiej te odwiedziny. Księżniczkę Marję dotknęła tak samo boleśnie sztywna i zimna obojętność Mikołaja. Obrażało to jej miłość własną. — „Nie powinnam była wyrywać się tak niepotrzebnie z tą wizytą! — powtarzała w duchu zafrasowana. — Zresztą spodziewałam się z jego strony czegoś