Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(jak powszechnie utrzymywano), zamęcza się i zanudza z poświęcenia dla matki. — „Spodziewałam się tego“ — Pomyślała Marja, widząc w tej ofiarności Mikołaja, jakby nowy powód do najczulszej miłości dla niego. Jej stosunki prawie pokrewieństwa z tą rodziną, upoważniały do odwidzenia hrabiny. Wstrzymywało ją od tego wspomnienie pobytu Mikołaja w Woroneżu. Mimo pewnej przykrości połączonej z tą wizytą, po dwóch tygodniach pojechała do pani Rostow. Mikołaj przyjął pierwszy księżniczkę, musiała bowiem przechodzić przez jego pokój, aby dostać się do hrabiny. Na widok Marji twarz jego zamiast wyrazić radość, jak się tego spodziewała, spochmurniała widocznie. Powitał ją sztywnie i nader zimno. Spytał tonem quasi urzędowym o jej zdrowie, jakby ją widział raz pierwszy w życiu, a zaprowadziwszy do matki sam ulotnił się natychmiast. Po skończonej wizycie odprowadził księżniczkę z tą samą sztywną ceremonjalnością do przedpokoju, zaledwie coś bąkając pod nosem na jej troskliwe pytania. — „Co ci do nas? — zdawały się mówić jego oczy. — Proszę cię nie troszcz się o to, i zostaw nas w spokoju!“
— Nie mogę znieść tych wielkich dam razem z ich słodką czułostkowością — wybuchnął przed Sonią gdy Marja odjechała. — Po co mają podglądać co się u nas dzieje?
— Nie powinieneś tak mówić kuzynku — wtrąciła Sonia, zaledwie zdolna ukryć swoją radość z tego powodu. — Ona taka dobra, a twoja matka tak ją kocha!
Mikołaj nic już na to nie odpowiedział, i radby był wymazać z pamięci tę wizytę. Hrabina jednak ciągle do niej rozmowę nakręcała; nie ustając w pochwałach