Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szające, tyczyły się kogo innego. Coś czerwonego skakało jak żaba po bagnie.
— Czy nie spostrzeżono przypadkiem naszego Tykona? — mruknął esauł.
— To pewno on!... Oh! nędznik! bydle kwadratowe! — wykrzyknął Denissow oburzony.
— Eh! — esauł ręką machnął lekceważąco — on im się wymknie najniezawodniej.
Człowiek ów nazwany przez nich Tykonem, dobiegł tymczasem nad brzeg rzeki. Skoczył w wodę tak gwałtownie, że rozprysła się wysoką fontanną na około. Dał nura na chwilę i wyskoczył wkrótce na drugi brzeg. Biegł pędem dalej, zostawiając po za sobą lejące się strugi wody. Francuzi goniący za nim zatrzymali się nad rzeką, naradzając co z nim mają zrobić.
— Sprytny bestja jak sam „On“ (djabeł) — mruknął esauł.
— Osioł! hultaj do niczego! — złorzeczył i wymyślał Denissow rozjuszony. — Ciekawym czego tam siedział tak długo?
— Któż to taki? — spytał Pawełek zaciekawiony.
— To nasz płastun (strzelec) posyłałem go na zwiady — objaśnił mu Denissow.
— Aha! — kiwnął głową Pawełek potakująco, chociaż właściwie niczego nie zrozumiał.
Ten Tykon Szczerbatow był najpożyteczniejszym popychadłem dla całego oddziału partyzantów. Rodził się we wsi Pokrowsko. Gdy Denissow na samym początku swojej wyprawy przybył do owej wsi wezwawszy starostę aby go wybadać, co zwykle czynił w każdej miej-