Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scowości; ten odpowiedział na razie jak każdy chłop rosyjski ostrożny i przezorny, że o Francuzach jako żywo! nic nie wie. Denissow zaczął mu tłumaczyć szeroko i długo, że jego celem i pragnieniem jest właśnie oczyścić kraj z tej szarańczy; potrzebuje więc dowiedzieć się czy nie ma ich tu gdzie w pobliżu. Wtedy dopiero zdecydował się chłopski starosta donieść mu: — „Że widzieli rzeczywiście we wsi mirodrów, ale że jeden tylko w całej wsi Tykon Szczerbatow, trudni się i zajmuje podobnemi sprawami. On zatem będzie mógł powiedzieć coś o Frajcuzach“. Denissow kazał go sprowadzić. W przytomności wójta powiedział mu kilka słówek pochlebnych o jego wypróbowanem przywiązaniu do cara, do ojczyzny i o nienawiści, jaką powinien pałać każdy prawosławny Rosjanin dla wrogów kraju swego.
— My tam nie robili nic złego Frajcuzom — poskrobał się Tykon po za uszy, sam nie wiedząc co na to odpowiedzieć. — Trochęśmy tylko z nimi pohulali, ot! tak, dla zabawy... Połaskotali... Ale to delikatni paniczykowie... wyginęło ich coś ze dwudziestu jak muchy... Zresztą, chroń Panie Boże! nic my im złego nie robili...
Gdy nazajutrz Denissow wymaszerowywał ze wsi, zapowiedziano mu że ów Tykon o którym był zapomniał najzupełniej, prosi usilnie żeby go zabrać ze sobą. Przystał na to chętnie Denissow. Zrazu kazano Tykonowi załatwiać w obozowisku najcięższe roboty. On znosił drzewo, rąbał je i ogień rozpalał. On szedł po wodę z konwiami i wiadrami, czyścił konie i tem podobnie... Wkrótce jednak odkrył w nim Denissow ogromne zdolności, i spryt wrodzony do wojny podjazdowej. W nocy