Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

butów, zrzucił szlafmicę, przygładził szczoteczką włosy i gęste faworyty, nakładając na głowę kaszkiet wojskowy.
— Jak długo jechaliście z raportem? — zwrócił się do kurjera. — Nie ma czasu do stracenia... Idźmy do jego książęcej mości.
Konowniczyn zrozumiał od razu całą doniosłość udzielonej mu wiadomości. Czy to wyjdzie na dobre? Czy na złe? O to wcale nie pytał. To go nic a nic nie obchodziło. Nie wysiłał umysłu inteligencji, aby wydawać sądy o wojnie. Znajdywał to zupełnie zbytecznem. Był tylko głęboko przekonany, że skończy się pomyślnie dla Rosjan, aby zaś dojść do tego końca pożądanego, trzeba spełniać ściśle swoją powinność. To też on wypełniał wszystko bez wytchnienia i bez odpoczynku.
Konowniczyna jak i Dokturowa wspominają od niechcenia, niby z łaski, i ze względów na prostą przyzwoitość, wyliczając cały szereg bohaterów z roku 1812: Barclay’a, Rajewskiego, Jermołowa, Miłoradowicza, Platow i tym podobnie... Miał reputację ustaloną człowieka nader małych zdolności i dość ograniczonego. Bo też tak samo jak Dokturow nie wdawał się nigdy w kreślenie planu bitwy jakiejkolwiek, ale jak i tamten, był wmieszany w sytuacje najgroźniejsze. Odkąd pełnił służbę jenerała dyżurnego, spał z drzwiami otwartemi i kazał się budzić skoro przybywał kurjer zkądkolwiek. Był zawsze pierwszym w ogniu. Kutuzow wyrzucał mu nawet częstokroć, że naraża się na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Lękał się też wysyłać go z dala od siebie. Słowem oni obaj tworzyli główne sprężyny, poruszające mechanizm w zegarze bez hałasu i bez blasku olśnie-