Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozapychasz wszystko bałwanie? — huknął na sługę. Mówiący nazywał się Szerbinin, adjutant jenerała Konowniczyna. — No! znalazłem przecie, znalazłem! — wykrzyknął namacawszy ręką lichtarz.
Przy blasku świecy zapalonej przez Szerbinina, Bołhowitynow zobaczył w kącie przeciwległym pod ścianą, drugiego kogoś uśpionego. Był nim sam jenerał.
— Któż to doniósł o Napoleonie?
— Wiadomość najpewniejsza... — odrzucił Bołhowitynow. — Powtarzali to samo Francuzi wzięci w niewolę, patrol kozacki i szpiegi przez nas wysłani.
— Ha! trzeba go zatem obudzić — westchnął Szerbinin zbliżając się do śpiącego. Miał on na głowie białą bawełnianą szlafmicę i spał owinięty w płaszcz żołnierski.
— Wasza ekscellencjo! Piotrze Petrowiczu! — rzekł z cicha, ale Konowniczyn ani drgnął. — Z głównej kwatery! — zawołał głośniej uśmiechając się, wiedział bowiem, że te słowa podziałają magnetycznie na śpiącego.
I w rzeczy samej podniosła się natychmiast głowa w szlafmicy. Po pięknej i wyrazistej twarzy jenerała, z policzkami pałającemi rumieńcem gorączkowym, przeszło niby światło błyskawicy, wspomnienie ostatniego sennego marzenia, które prawdopodobnie było o sto mil oddalone od rzeczywistości. Drgnął i przybrał zwykły wyraz twarzy.
— Co to? Od kogo? — spytał nie spiesząc się zbytecznie.
Skoro wysłuchał ustnego raportu kurjera, rozpieczętował kopertę. Przebiegł szybko pismo oczami, spuścił nogi na podłogę, w szkarpetkach wełnianych, poszukał