Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Semenowsko. Był on wystawiony przez ten cały przeciąg czasu, na gwałtowy ogień baterji nieprzyjacielskiej. W tej chwili posunięto na przód pułk, na miejsce odkryte, pomiędzy wsią a wzgórzem, z którego działa ziały ognistemi pociskami nieustannie. Dotąd ten jeden pułk stracił był przeszło dwiestu ludzi.
Tu, na tem polu nieszczęsnem, zasłanem tysiącem trupów, pułk Andrzeja nie wystrzeliwszy jednego naboju, nie widząc wcale nieprzyjaciela, zmalał prawie o połowę. Po każdej salwie działowej, ubywało szansy tym, którzy pozostali, aby mogli wyjść cało z tego ognia piekielnego. Jeżeli na chwilę działa nie grzmiały, usuwano na bok zabitych, a rannych zabierano czemprędzej do ambulansu. Wszyscy żołnierze odczuwali jedno i to samo. Wszyscy byli chmurni i ponuro zadumani. Zaledwie kiedy niekiedy szepnął kto słówko jeden do drugiego. A i te słowa zamierały im na ustach, skoro padł z hukiem i świstem piekielnym nowy pocisk między nich, kalecząc lub kładnąc trupem na miejscu i gdy usłyszeli złowrogie nawoływania ludzi zabierających rannych na nosze. Na rozkaz dowódzców żołnierze siedzieli na ziemi. Jeden zapinał i rozpinał bezmyślnie tasiemkę wewnątrz czaka, inny miał w ręce grudkę gliny, aby wyczyścić nią następnie lufę karabinową. Ten tam rozwiązywał i zawiązywał rzemyki przy worku z rozmaitemi rupieciami, drugi to ściągał z nóg buty, to nazad je wzuwał. Byli i tacy, co pletli na prędce kapelusze ze słomy sterczącej na polu tu i owdzie, lub grzebali doły w ziemi, bawiąc się niby dzieciaki. Wszyscy tak byli na pozór zajęci, tak w swojej robocie zatopieni, że nie zwracali