Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Austerlitz i Friedlandem. Sądził, że wsiądzie mu na kark i zdusi od razu... a tu tymczasem, ów cios ostateczny wymykał mu się z pod rąk, iście cudownym sposobem. Dotąd niezawiodły go żadne kombinacje. Każda udawała się najpomyślniej. Jak dawniej poumieszczał i skoncentrował baterje na punkcie najważniejszym. Wysyłał w bój swoją konnicę i piechotę... ludzi niby ukutych ze stali... aby złamać szeregi nieprzyjacielskie... A zwycięstwo jakoś nie nadchodziło! Ze wszystkich stron wołano w niebogłosy o posiłki, donoszono raz po raz cesarzowi, że tacy i tacy jenerałowie zostali ranieni a nawet zabici, że wojsko francuzkie idzie w rosypkę, Rosjan zaś niepodobna ruszyć z miejsca. Niegdyś po kilku rozkazach wydanych, po kilku słowach rzuconych na prędce, przybywali ze wszech stron adjutanci, a i sami marszałkowie, z twarzą rozpromienioną, zapowiadając z radosnemi wykrzykami i powinszowaniami, że całe oddziały wzięto do niewoli. Znosili mu całe stosy sztandarów, zabranych nieprzyjacielowi. Wlekli za sobą działa zdobyte, Murat zaś błagał o pozwolenie, żeby mógł na czele konnicy gonić nieprzyjaciela w puch rozbitego i zabrać mu furgony z żywnością! Tak się działo niezmiennie pod Lodi, Marengo, Arcole’m, pod Jeną, Austerlitz, Wagramem i tym podobnie... Dziś stało się coś niesłychanego!... Czuł to instynktowo, a to uczucie dzieliło z nim całe jego otoczenie. Na twarzach wszystkich malował się smutek. Wszyscy byli przygnębieni, unikając starannie wzroku cesarza. Napoleon wiedział zresztą lepiej niż ktokolwiek innny, co znaczy walka, która trwa od ośmiu godzin, nie przynosząc żadnych