Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wali ze wszystkich stron i jakby sobie dali naprzód hasło, wszyscy żądali tego samego. Wszyscy zapewniali, że Rosjanie trzymają się dzielnie na swoich stanowiskach, a kartaczują Francuzów ogniem iście piekielnym. Pod nim topnieją jak wosk szeregi francuzkie. Pan de Beausset, który dotąd był naczczo, zbliżył się do cesarza, siedzącego na składanem krześle polowem i zaproponował z niskim ukłonem... śniadanie.
— Sądzę, że mogę powinszować wygranej waszej cesarskiej mości. Możebyśmy zatem coś przetracili?
Napoleon potrząsł głową przecząco. Pan de Beausset przypisując ten giest do wygranej, której oczekiwał na pewno, ośmielił się zauważyć tonem żartobliwym, że nic na świecie nie powinno wstrzymywać od śniadania, skoro ma się cokolwiek na ząb włożyć.
— Pana przecież od tego bynajmniej nie wstrzymuję — odrzucił szorstko Napoleon, pokazując mu nagle plecy.
Uśmiech dwuznaczny pojawił się i znikł natychmiast na ustach dworaka. Wstał i poszedł do grupy opodal stojącej, a złożonej z samych jenerałów. Napoleon czuł się w przykrem położeniu gracza, który dotąd rzucał pieniądze całemi garściami, stawiając zawsze na pewno. Naraz, mimo, że tak jak dawniej, przewidział wszelkie możliwe szanse, zaczynał przegrywać raz po raz i grunt usuwał mu się z pod nóg. Wojsko i jenerałowie byli ci sami. Obmyślił wszystko najprzód doskonale. Wydał rozkaz dzienny krótki i energiczny. Był pewnym siebie, przekonany głęboko o swojem doświadczeniu i genjalności, co z latami potęgowała się coraz bardziej. Nieprzyjaciel był ten sam przecież, którego był pobił pod