Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nader przykrego, spotykając się z dawnymi znajomymi. Szczególniej poruszył go boleśnie widok Piotra, wmięszanego tak ściśle w jego sprawę sercową z hrabianką Rostow, i obznajomionego dokładnie, w zakończenie tejże najfatalniejsze.
— Ah! to ty! — zawołał! — Jakim cudem? Spodziewałem się raczej śmierci, niż ujrzeć ciebie!
Gdy wymawiał te słowa, tonem suchym i prawie nieprzyjaznym, twarz Andrzeja pobladła, usta drgnęły kurczowo, z oczu strzeliła gniewu błyskawica. Odgadł Piotr natychmiast jak przykrego wrażenia doznał spostrzegłszy go i zatrzymał się niepewny, zmięszany, nie wiedząc co ma dalej z sobą zrobić.
— Przybyłem tu... uważasz... przybyłem... bo wszystko to mocno mnie zajmuje... i że — powtórzył po raz setny ten sam frazes sakramentalny — że... pragnąłem uczestniczyć w jakiej bitwie!
— Ejże! na prawdę?... A cóż na to powiedzą twoi bracia masoni? — dodał Andrzej drwiąco. — Cóż tam moi porabiają? Czy przybyli w ogóle do Moskwy? Co się dzieje z resztą znajomych? — Zaczął go badać ochłonąwszy trochę z pierwszego bolesnego wrażenia.
— Byli w Moskwie. Wspominała mi o tem Julja Trubeckoj... pospieszyłem natychmiast powitać twoją siostrę... już jej atoli nie zastałem w pałacu... wyjechała razem z twoim synem na wieś, do dóbr waszych pod Moskwą.