Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ratunek, rabuś rozerwał już kosztowny naszyjnik brylantowy. Teraz dopiero, jakby ze snu zbudzona, młoda kobieta krzyknęła przeraźliwie.
— Puść łotrze tę kobietę! — huknął Piotr na Francuza, uniesiony do najwyższego stopnia. Lewą ręką wydarł naszyjnik łupieżcy i rzucił kobiecie na kolana, drugą prawą chwycił go za gardło dusząc z całej siły. Jego towarzysz wypuścił z rąk buty skradzione, a dobywszy z pochwy pałasz, szedł z nim prosto na Piotra, spiesząc na pomoc kamratowi.
— No! no! tylko nie róbmy głupstw! — zamruczał gniewnie.
Piotr wpadł był w szał dziki, który pomnażał w nieskończoność jego siłę i tak niezwykłą, pozbawiając go jednocześnie świadomości wszelkiej, gdzie się znajduje, i co czynić zamyśla. Wywinął w powietrzu żołnierzem, którego trzymał za gardło, i jego nogami okładał tamtego drugiego, leżącego na ziemi. Tłum zaczął go oklaskiwać za ten czyn bohaterski, gdy z przeciwnej strony, nadjechał oddział ułanów. W oka mgnieniu otoczyli zwycięzcę i zwyciężonych. Piotr to jedno tylko zrozumiał i zapamiętał, że bił, co miał siły, a i jego nawzajem okładano pięściami. Powalono go w końcu na ziemię, związano w tył ręce i żołnierze zaczęli mu przeszukiwać kieszenie.
— Ma sztylet przy sobie panie poruczniku! — wykrzyknął jeden z żołnierzów.
Były to pierwsze słowa, które usłyszał wyraźnie, ochłonąwszy cokolwiek z furji.
— Ah! uzbrojony? — bąknął oficer. — Dobrze... ze-