Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

karczmy pobliskiej dochodziły wrzaski i nawoływania pijaków. Ranny oficer mięszał do tego chóru piekielnego, swoje stękania i jęki żałośne. Nataszka łowiła pilnie uchem tę całą wrzawę, udając jednak że spi w najlepsze. Słyszała matkę modlącą się pół-głosem z ciężkiemi westchnieniami, później łóżko trzeszczące pod nią. Badała nieruchoma i głośne chrapanie pani Schoss i spokojny, miarowy oddech Sonii. Po chwili matka zawołała na nią z cicha.
— Zdaje mi się że zasnęła... proszę jej nie budzić — szepnęła Sonia.
Znowu matka wymówiła — „Nataszko!“ — po krótkiem milczeniu. Teraz nikt jej już nie odpowiedział, bo i Sonia zasnęła tymczasem twardym snem pierwszej młodości. Wkrótce domyśliła się Nataszka po równym matki oddechu, że i ta śpi w najlepsze. Jeszcze czekała nieruchoma, tylko jej bosa nóżka, wysunięta z pod kołdry dotykała się z lekka zimnej podłogi. W szparze między ścianami, odezwał się świerszcz głosem donośnym. Zdawał się dumny z tego, że on jeszcze czuwa, choć taki nikły i mały, gdy zresztą śpią wszyscy. Zapiał kogut gdzieś w dali. Drugi miał sobie za powinność odpowiedzieć mu natychmiast, w tym samym tonie. W karczmie ustała wrzawa nakoniec. Tylko ranny, nie mogąc usnąć, nie przestawał skarżyć się, mącąc jękami głuchą ciszę nocną.
Gdy tylko dowiedziała się Nataszka, że Andrzej jedzie razem z nimi, powiedziała sobie, że musi się z nim widzieć. Mimo że postanowiła to nieodwołalnie, przeczuwała instynktowo, jak go to wzruszy i jaką mu jej widok przykrość sprawi. Nadzieja zobaczenia go, podnie-