Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęło... Łuna olbrzymia... Popatrz tylko Nataszko, zobaczysz przez to okno doskonale.
Nataszka zwróciła się ku Sonii, jakby jej wcale nie rozumiała i wlepiła wzrok ponownie w duży piec kaflowy. Zapadła w rodzaj letargu, od chwili gdy Sonia ku wielkiemu zdziwieniu i zgorszeniu hrabiny, uznała za stosowne uprzedzić oboje, że między rannymi znajduje się książę Andrzej, i że jedzie razem z Rostowem. Wspomniała również i o tem, że stan jego ma być nader groźny. Hrabina tak się była uniosła i tak gorzkiemi wyrzutami Sonię obsypała, za to niewczesne wyrwanie się z wieścią hiobową, jak nigdy dotąd! Sonia tonąc we łzach, padła przed zagniewaną na kolana, błagając o przebaczenie. Później zaś podwoiła najczulsze starania około Nataszki, aby tem zatrzeć winę popełnioną.
— Popatrz tylko, jak to płonie.
— Co płonie? — Nataszka spytała bezmyślnie, jak ktoś nagle ze snu zbudzony. — Aha!... Moskwa się pali?... no... no...
Byle pozbyć się prędzej Sonii, nie dotknąwszy jej, podniosła głowę i w okno spojrzała. Zaraz ją jednak nazad na piersi opuściła.
— Aleś niczego nie widziała.
— Przeciwnie... ręczę ci... — odrzuciła tonem błagalnym, jakby żądała usilnie, żeby ją zostawiono w spokoju.
Tak hrabina jak i Sonia, zrozumiały nareszcie, że w tej chwili nic jej nie interesuje i na nic nie jest w stanie zwrócić uwagi.
Hrabia usunął się do alkowy, przepierzonej ścianą z