Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, który przychodził oznajmić, że powóz zajechał. Obydwaj byli zmieszani i trupiej bladości. Dyrektor zdawszy najprzód raport, co do misji powierzonej mu, dodał nawiasem, że dziedziniec pałacowy zapełnia zwolna tłum nieprzeliczony, który chce rozmówić się z gubernatorem. Nie wyrzekłszy ani słowa, Roztopczyn wstał, wszedł szybko do salonu przyległego, i już miał pocisnąć klamkę od drzwi szklannych na balkon prowadzących. Cofnął ją jednak, namyśliwszy się inaczej i zbliżył się do okna obok, skąd można było objąć wzrokiem cały dziedziniec. Młody blondyn rozprawiał dalej, wymachując gwałtownie rękami. Obok niego stał kowalczyk, z twarzą dotąd z krwi nie obmytą, ponury i zadumany. Pomimo okien zamkniętych, gwar głosów dochodził aż do salonu.
— Powóz gotów? — spytał z nerwowym niepokojem Roztopczyn.
— Gotów wasza ekscellencjo — powtórzył adjutant.
— Czegóż oni chcą właściwie? — mruknął głucho Roztopczyn, podchodząc powtórnie do drzwi balkonowych.
— Zebrali się... tak przynajmniej utrzymują... aby według rozkazów waszej ekscellencji iść na Francuza... Coś przebąkują i o zdradzie... Jacyś zuchwalcy, hałaburdy... zaledwie zdołałem umknąć przed nimi!... Ośmieliłbym się zaproponować waszej ekscellencji...
— Chciej się pan oddalić... wiem co mam czynić, i rad od nikogo nie potrzebuję. — patrzał przez chwilę na dziedziniec — Oto do czego Rosję doprowadzono! Oto co ze mnie zrobili! — wykrzyknął nagle, w uniesieniu gwałtownem, nad którem nie był już w stanie zapano-