Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niałomyślność i łaskawość spływa natychmiast na pokonanych! Okażę się tak samo i dla Moskwy litościwym. Zapiszę na jej murach starożytnych, słowa sprawiedliwości i uspokojenia. Ze szczytu Kremlina, podyktuję mądre prawa. Pokażę im co znaczy prawdziwa cywilizacja Zachodu. Przyszłe pokolenia bojarów rosyjskich zmuszę do wspominania z błogosławieństwem na ustach, imienia ich potężnego, ale niemniej i miłosiernego zdobywcy: — „Bojarowie! — przemówię do nich za chwilę. — Nie chcę korzystać z mego tryumfu, aby nim upokarzać waszego cara, którego cenię nader wysoko. Przedłożę mu warunki pokoju, godne jego, was i moich ludów!“ — Moja obecność wprawi ich w zachwyt, bo jak zawsze i wszędzie przemówię do nich jasno, dobitnie i wielkodusznie!
— Przyprowadzić mi Bojarów! — wykrzyknął zwrócony ku swojej świcie.
Jeden z jenerałów, odjechał natychmiast ku miastu z tym rozkazem.
Upłynęły tymczasem całe długie dwie godziny. Napoleon kazał sobie podać śniadanie, a zjadłszy takowe z apetytem, powrócił na dawne miejsce, czekając na deputację bojarów i wręczenie mu kluczów miasta. W myśli ułożył już był całą mowę, pełną powagi i wielkości majestatycznej (tak on ją był sam osądził przynajmniej). Uniesiony, porwany szlachetnością, którą chciał obdarzyć i przytłoczyć niejako Moskwy mieszkańców, wyobrażał już sobie w bujnej fantazji zgromadzenie w pałacu carów, gdzie bojarowie mieli się spotkać i zaprzyjaźnić