Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeniu uroczystem. Po kilku minutach hrabia podniósł się pierwszy, westchnął ciężko i przeżegnał się trzy razy, z głębokim pokłonem przed Ikonostasem w rogu salonu. Reszta poszła za jego przykładem. Następnie pocałował w głowę poczciwą, starą klucznicę i Wasyliczyna, którzy zostawali, aby strzedz pałacu. Gdy ci całowali go po rękach, oblewając je łzami rzewnemi, on ich klepał przyjacielsko po ramionach, żegnając słowem ciepłem i serdecznem. Hrabina udała się do swego pokoju. Sonia zastała ją tam łkającą boleśnie i leżącą krzyżem przed Ikonostasem, z którego część zabrała była z sobą, jako pamiątkę drogocenną po swoich zmarłych rodzicach.
W bramie pałacowej żegnali się ci, co zostawali, z tymi, którzy wybierali się w drogę z państwem. Służbie odjeżdżającej Paweł porozdawał pistolety, pałasze i długie kordelasy. Jak zwykle bywa na wyjezdnem, pozapominano lub źle upakowano mnóstwo rzeczy niezbędnych. To też dwaj hajducy stali bardzo długo, przy drzwiczkach od karety, aby dopomódz hrabinie, przy mozolnem wsiadaniu. Pokojowe latały tymczasem jak opętane, do góry i na dół, znosząc rozmaite pakunki.
— Wiecznie o czemś zapomną — narzekała hrabina. Wiesz przecie nie od dziś Motruno, że bez moich dwóch poduszeczek puchowych nie mogę siedzieć w karecie.
Motruna zęby zaciskając, zaczęła poprawiać siedzenie w karecie po raz dziesiąty.
— Oh, ci ludzie! ci nasi ludzie! — hrabia potrząsł głową miłosiernie.
Yefim, stangret hrabiny, któremu jedynie ufała, sie-