Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci kiedykolwiek w czem przeszkodziłam?... spuściła oczy jak winowajczyni.
— Jaja teraz chcą być mędrsze od kur! — hrabia rzekł z uśmiechem, i łzami w oczach jednocześnie, ściskając żonę najserdeczniej. Ta zawstydzona, ukryła głowę na jego piersi.
— Wolno ich zatem zabrać tatku, wolno, nieprawdaż? — Nataszka w dłonie klasnęła uradowana. — Oni nie przeszkodzą zabrać to, co nam jest najpotrzebniejsze.
Hrabia skinął głową przyzwalająco, a Nataszka zleciała pędem po schodach na dziedziniec.
Gdy rozkazała, żeby zdejmować paki z wozów, służba nie dowierzając z razu własnym uszom, stanęła jak wryta. Jaki taki ruszył się dopiero po powtórnym rozkazie hrabiego, który zapowiedział że: „tak życzy sobie pani hrabina“. Przekonani teraz tak samo, że trzeba zabrać rannych, jak byli wprzód najpewniejsi, że odjadą z pakami, słudzy i chłopi zaczęli rozpakowywać wozy z pospiechem gorączkowym. Ranni przywlekli się jak który mógł, a w ich bladych twarzach, malowała się radość niewysłowiona. Ta wieść pomyślna rozeszła się lotem błyskawicy, i ranni z domów sąsiednich zaczęli napełniać dziedziniec Rostowów. Niektórzy utrzymywali, że pomieszczą się doskonale pomiędzy pakami. Czyż można już teraz było wstrzymać rozpakowywanie, i czy nie wychodziło na jedno zostawić wszystko lub tylko połowę? Dziedziniec był pełen pak, z przedmiotami najkosztowniejszemi, a jeszcze każdy radby był coś usunąć, byle zostało więcej miejsca wolnego dla rannych.