Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Udaj się z tem do hrabiny — bąknął sucho. — Tu ona wydaje rozkazy, nie ja!...
— Oh! jeżeliby to miało państwu w czemkolwiek przeszkodzić, muszę się obejść bez niej. To tylko ze względu na Wierę która...
— Do kroćset djabłów, odczepcież się raz odemnie, wszyscy jak jesteście! — hrabia gniewnie wybuchnął. — Jak Boga kocham, to już nie do wytrzymania! Każdy z was tylko mi jakiemś głupstwem głowę zakręca.
I wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Hrabina zalała się na nowo łzami gorzkiemi.
— Tak, tak, czasy są bardzo ciężkie! — Berg westchnął z głębi piersi.
Nataszka poszła była zrazu za ojcem. Naraz coś jej strzeliło do głowy i zbiegła pędem ze schodów na dziedziniec.
Paweł stał na ganku niezmiernie zajęty rozdawaniem broni tym, którzy w mieście zostawali. Do wozów pozaprzęgano, a na jednym z nich, z którego zdjęto kilka pak, umieścił się ów blady oficerek ze swoim służącym:
— Czy wiesz o co im poszło? — To pytanie Pawła odnosiło się do żywej sprzeczki matki z ojcem. Zrazu nic nie odpowiedziała.
— Mama wymawiała zapewne ojcu, że chciał oddać wozy rannym na usługi? — mówił dalej młody chłopak. — Wspomniał mi coś o tem Wasyliczyn... Według mnie...
— Jest to czemś brzydkiem, szkaradnem, bezlitośnem! — przerwała bratu gwałtownie Nataszka, doprowadzona do ostateczności. — Oburzam się tem w najwyższem stopniu! Czyż my nie Rosjanie? Czyż tak się godzi?