Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a teraz zrzucono jej kufer z wozu. Tak samo zdejmują i inne paki, składają jedna na drugą w kącie dziedzińca, hrabia zaś przyzwolił, żeby na wozy brać rannych. Posłała natychmiast prosić do siebie męża.
— Czyż to być może, co mi powiadają? Każesz więc mój drogi wozy rozpakowywać?
— Chciałem właśnie pomówić z tobą o tem, mój aniołku... Bo widzisz „kochana hrabinko“, przyszli błagać usilnie o zabranie na wozy kilku rannych. Tych kilka pak są nam chwilowo niepotrzebne, nieprawdaż?... Sprowadzimy je później. Jakże można opuścić tych biedaków? Skoro przytulili się u nas wczoraj, sądzę, że powinnibyśmy... Dla czego nie zabrać ich z sobą? Tych rzeczy nie potrzebujemy tak zaraz...
Hrabia wypowiadał to wszystko tonem nieśmiałym, słowami urywanemi, jak kiedy rozchodziło się o kwestje pieniężne. Żona znała się z tym sposobem przedstawiania jej w świetle najmniej jaskrawem, jakiejś wielkiej straty majątkowej, lub znacznej sumy wydanej niepotrzebnie na jakąś ucztę wspaniałą, oranżerję, salę teatralną, nowe dekoracje i tym podobnie. Ona ze swojej strony uważała za świętą powinność sprzeciwiać się systematycznie wszystkiemu podobnemu. I teraz zatem przybrała minkę żałośną nieszczęśliwej ofiary i w te słowa przemówiła:
— Chciej mnie tylko wysłuchać mój mężu! Tak pięknie poprowadziłeś interesa, że ci teraz nie chcą dać za nasz pałac ani jednej kopiejki... Chcesz więc pozbawić dzieci nasze i tych gracików drogocennych? Sam mi powiedziałeś, że w tych pakach leży ze sto tysięcy rubli! Otóż ja mój drogi, nie myślę tego odjeżdżać, zo-