Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waną i niepoczytalną. Z całej tej jej reprymendy, zapamiętano jedynie ostatnią obelgę, rzuconą w twarz pięknej hrabinie i podawano sobie z ust do ust ów wyraz aż nadto dosadny, pośmieszkując się złośliwie z obu kobiet.
Książę Bazyli, który od pewnego czasu tracił pamięć najzupełniej i powtarzał raz po raz jedno i to samo, mówił zawsze do córki, skoro ją gdzie spotkał:
— Helenciu, proszę cię na słówko... Dochodzą mnie wieści o twoich pewnych zamiarach... o... no! domyślasz się przecie o czem chcę mówić? skoro tak, dowiedz się dziecko drogie, że serce ojcowskie nie posiada się z radości, iż nakoniec... tyleś biedaczko wycierpiała... ale proszę cię usilnie, radź się li twego serca własnego tym razem. Oto co ci chciałem powiedzieć...
I przyciskał ją do piersi, nibyto dla pokrycia wzruszenia, które wcale nie istniało.
Bilibin nie stracił był dotąd reputacji człowieka nader rozumnego i najdowcipniejszego w całem mieście. Był to typ przyjaciela zupełnie bezinteresownego, jakich miewają dość często damy wielkoświatowe. Tacy nie zmieniają nigdy roli, zachowując wiecznie tę samą taktykę. Dnia pewnego, w ścisłem kółku „najserdeczniejszysh“, wykładał w salonie pięknej hrabiny Bestużew jak on zapatruje się na tę kwestję.
— Słuchajno Bilibin — zaczepiła go Helena, lubiąca takim jak on wypróbowanym przyjaciołom mówić „ty“, przyczem uderzyła go poufale po ramieniu, swoją śliczną rączką, na której cienkich paluszkach połyskiwało mnóstwo kosztownych pierścieni. — Poradź mi, jakbym ci siostrą