Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigsen nie dając za wygranę, zgadzał się wprawdzie w zdaniu z Barclay’em, że niepodobna bronić pozycji w Fili; zaproponował jednak żeby w nocy przesunąć wojsko cichaczem, ze skrzydła prawego na lewe, i zaatakować następnie skrzydło prawe Francuzów. Poparli go w tem Jermołow, Dokturow i Rajewski. Czy sądzili na prawdę, że trzeba złożyć tę ofiarę krwi, zanim się Moskwę rzuci na pastwę nieprzyjacielowi, czy też mieli w tem jakie widoki osobiste? Rozprawiano namiętnie. Posypały się znowu zdania najsprzeczniejsze. Jak byli wszyscy nie zdawali sobie sprawy dokładnej, że ta ich cała narada, nie jest w stanie powstrzymać biegu fatalnego wypadków; że de facto Moskwa jest zgubioną. Jedynie dwóch, czy trzech jenerałów, odezwało się nieśmiało, w jakim kierunku może armja rosyjska cofać się dalej, z najmniejszem stosunkowo niebezpieczeństwem. Ci zrozumieli od razu, o co idzie. Parania inaczej to sobie tłumaczyła. Sądziła w swojej dziecięcej naiwności, że „ten pan z długiemi połami“ (tak nazywała Bennigsena) kłóci się z jej „dziadziem“. Zauważyła, że obydwaj są rozdrażnieni i gniewni. W głębi swego serduszka przyznawała jednak słuszność „dziadziowi“. Schwyciła w lot rzut oka Kutuzowa, którym przenikał chytrze myśli niejako swego przeciwnika, i była niesłychanie uradowana, że Kutuzow pokonał tamtego. Bennigsen usta do krwi zagryzając, zerwał się z ławki i przeszedł krokiem przyspieszonym po izbie. Czuł on w słowach Kutuzowa, mimo, że je wymawiał zwolna i z spokojem lodowatym, naganę najzupełniejszą.
— Nie mogę panowie — tłumaczył dalej Kutuzow —