Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieśli, stanęli, czekając na dalsze rozkazy. Otworzył oczy nie rozumiejąc zrazu gdzie się znajduje. W tem przypomniał sobie wszystko: łąkę, krzak piołunu, pole świeżo zorane, tę straszną, czarną frygę, kręcącą się złowrogo, i chęć gwałtowną do życia, która go była nagle opanowała. O dwa kroki stał sierżant, ściągając na siebie ogólną uwagę. Był wzrostu słuszego, doskonale zbudowany, a krucze włosy wymykały mu się z pod bandaża, którym miał czoło przewiązane. Kule zraniły go jedna w głowę, a druga w lewą nogę. Słuchano go z ciekawością.
— Takeśmy go skutecznie wykurzyli — opowiadał — że uciekł jak nie pyszny, zostawiając wszystkie swoje manatki.
— Wzięliśmy w niewolę samego króla! — wrzeszczał inny żołnierz z oczami błyszczącemi.
— Ah! gdyby nam byli przysłali rezerwy, słowo honoru, bylibyśmy ich roznieśli na strzępki! — chwalił się trzeci.
Książę Andrzej słuchał razem z innymi, uczuwając również wielką radość i pociechę z tego powodu.
— Cóż mi z tego przyjdzie teraz? — zastanawiał się w duchu. — Co się ze mną stało? Po co ja tu się znajduję? Dla czego tak mi żal życia?... Czyżby w niem było jeszcze coś takiego, czegom dotąd nie zrozumiał?