Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrócić do kibitki, aby im rzeczy przypadkiem nie skradziono.
— Ależ doktorze, co za przypuszczenie — Rostow zaprotestował. — Zresztą postawię wartę, nawet dwóch szyldwachów, dla większego bezpieczeństwa.
— Gotów jestem sam stanąć na straży — zawołał Ilin.
— Bardzo panom dziękuję... ale wyście wyspali się należycie, a ja przez dwie noce z rzędu, oka nie zmrużyłem... — Usiadł z miną kwaśną i chmurną obok żony, czekając na koniec gry.
Fizjognomja naburmuszona szanownego eskulapa, który rzucał spojrzenia piorunujące, na każdego z osobna, podnieciła do stopnia najwyższego wesołość oficerów. Nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, wybuchali co chwila, śmiejąc się iście po szalonemu, pod rozmaitemi pozorami, mniej, lub więcej prawdopodobnemi. Gdy nareszcie zabrał z izby swoją ładniutką żoneczkę, oficerowie pokładli się z koleji, przykrywając się płaszczami dotąd wilgotnemi. Nie mogli jednak usnąć i jeszcze długo w noc baraszkowali, śmiejąc się i wydrwiwając spłoszonego doktora, a wynosząc pod niebiosa, piękność i przymioty niezrównane, jego lepszej połowy. Kilku wyszło nawet przed dom, aby podglądnąć co się też dzieje w kibitce? Rostow próbował wprawdzie kilka razy usnąć, za każdym razem atoli, budził go nowy żarcik i zaczynano w najlepsze wesołą gawędkę, wśród wybuchów śmiechu, ni stąd, ni z owąd; śmiechu iście dziecinnego.